Wiedźmińska Wiki

Przenieśliśmy się! Gamepedia połączyła siły z Fandomem, w rezultacie czego ta wiki została połączona ze swoim odpowiednikiem na Fandomie. Wiki została zarchiwizowana; prosimy czytelników oraz edytorów o przeniesienie się na połączoną wiki na Fandomie. Kliknij, aby przejść do nowej wiki.

CZYTAJ WIĘCEJ

Wiedźmińska Wiki
Znak Scoia'tael

Znak Scoia'tael - wiewiórczy ogon przyczepiony do czapki

Scoia'tael (j. Wspólny: Wiewiórki) - nieludzcy buntownicy, odpowiedzialni za powstania przeciwko ludziom w państwach północnych. Powodem ich walk jest niezadowolenie z rasizmu i dyskryminacji nieludzi. Trzon Wiewiórek tworząelfy, choć w szeregach formacji można spotkać także przedstawicieli innych starszych ras, takich jak niziołki czy krasnoludy.

Scoia'tael podzielone są na komanda, które składają się z kilku, bądź kilkunastu bojowników. Komanda większe niż kilkunastoosobowe są niezwykle rzadko spotykane. Powstawały raczej sporadycznie na czas bitwy, bądź do jakiegoś zadania specjalnego (jak podczas przewrotu na Thanedd).

Najbardziej znaną formacją była brygada Vrihedd, pieczętująca się srebrnymi błyskawicami, na czele której stał sam Isengrim Faoiltiarna.

Scoia'tael były sprzymierzone z Nilfgaardem, a cesarz Emhyr var Emreis wykorzystywał je przede wszystkim do dywersji oraz jako wsparcie dla armii Nilfgaardu. Znakiem rozpoznawczym Wiewiórek, a zarazem uzasadnieniem ich przydomka, jest wiewiórczy ogon przypinany do czapki, bądź innej części ubioru. W zamian za walkę cesarz Emhyr var Emreis podarował elfom Dol Blathanna jako ich własne, niezależne państwo, a jego królową uczynił Enid an Gleannę, która też sprawowała zwierzchnictwo nad wszystkimi elfimi komandami. Słynnym zawołaniem Scoia'tael było: "Ludzie do morza!"

Znani Scoia'tael:[]

Dane z książek Sapkowskiego

[...]

— Nie trafiliście w dobrą porę. Ani okolicę. Mamy tu wojnę, panie wiedźminie. Po lasach kluczy banda Scoia'tael, nie dalej jak wczoraj ścięliśmy się z nimi. Czekam tu na posiłki i zaczynamy obławę.

— Wojujecie z elfami?

— Nie tylko z elfami. Cóż to, wy, wiedźmin, nie słyszeliście o Wiewiórkach?

— Nie. Nie słyszałem.

— Gdzie tedy bytowaliście ostatnie dwa lata? Za morzami? Bo tu u nas, w Kaedwen, Scoia'tael zadbali o to, by było o nich głośno, tak, postarali się o to nieźle. Pierwsze bandy pojawiły się, ledwo wybuchła wojna z Nilfgaardem. Skorzystały, przeklęte nieludy, z naszych trudności. Myśmy się bili na południu, a oni na tyłach zaczęli wojnę podjazdową. Liczyli na to, że Nilfgaard nas zmiażdży, zaczęli krzyczeć o końcu ludzkiego panowania, o powrocie dawnych porządków. Ludzi do morza! Takie ich hasło, pod takim mordują, palą i grabią!

— To wasza wina i waszy nynie zmartwienie – odezwał się ponuro włodarz, uderzając po udzie zaciętym kijem, oznaką swej funkcji. – Wasze, wielmożów i pasowanych. Wyście to nieludzi gnębili, żyć im nie dawali, to i macie teraz. A my tędy zawsze powody wodziliśmy i nikt nam nie zawadzał. Wojsko nam potrzebne nie było.

— Co prawda to prawda – powiedział jeden z milczących do tej pory, siedzących na ławie kupców. – Nie groźniejsze są Wiewiórki od zbójców, którzy grasowali tu po drogach. A za kogo się elfy wzięły najpierw? Właśnie za zbójców.

— A co mi za różnica, kto mnie strzałą zza krzaka przeszyje, zbój czy elf? – rzekł nagle mytnik z zabandażowaną głową. – Strzecha, gdy mi ją wśród nocy nad głową zapalą, jednako gorzeje, co jej za różnica, czyja ręka trzymała żagiew. Powiadacie, panie kupiec, że nie gorsi Scoia'tael od zbójców? Łeż powiadacie. Zbójcom szło o łup, elfom o ludzką krew. Dukaty nie każdy ma, a krew w żyłach każdy. Powiadacie, że to wielmożnych zmartwienie, panie włodarz? Jeszcze większa to łeż. A drwale, wystrzelani na wyrębie, smolarze, posieczeni na Bukach, chłopi z podpalonych siół, czym oni zawinili nieludziom? Żyli, pracowali razem, po sąsiedzku, a naraz strzała w plecy... A ja? W życiu żadnego nieluda nie ukrzywdziłem, a spójrzcie, łeb wyszczerbiony krasnoludzkim kordem. A gdyby nie wojacy, na których szczekacie, leżałbym już pod łokciem darni...

— Właśnie! – rycerz w żółtej tunice ponownie gruchnął pięścią w stół. – Chronimy waszą parszywą skórę, mości włodarzu, przed tymi, jak chcieliście, zgnębionymi elfam, którym, jak twierdzicie, nie dawaliśmy żyć. A ja wam co innego powiem – za bardzo ich rozzuchwaliliśmy. Tolerowaliśmy ich, traktowaliśmy jak ludzi, jak równych, a oni teraz zadają nam cios w plecy. Nilfgaard im płaci za to, głowę dam, a dzikie elfy z gór zaopatrują w broń. Ale prawdziwe oparcie mają w tych, co ciągle żyją pośród nas – w elfach, półelfach, krasnoludach, gnomach i niziołkach. To ci ich kryją, karmią, dostarczają ochotników...

— Nie wszyscy – odezwał się drugi z kupców, szczupły, z delikatną twarzą o szlachetnych, iście niekupieckich rysach. – Większość nieludzi potępia Wiewiórki, panie rycerzu, i nie chce mieć z nimi niczego wspólnego. Większość jest lojalna, a płaci niekiedy za tę lojalność wysoką cenę. Przypomnijcie sobie burgrabię z Ban Ard. Był półelfem, a nawoływał do pokoju i współpracy. Zginął od skrytobójczej strzały.

— Wystrzelonej zapewne przez sąsiada, niziołka lub krasnoluda, który też udawał lojalnego – zakpił rycerz. – Według mnie żaden z nich nie jest lojalny! Każdy z nich... Ejże! A tyś kto?

Geralt obejrzał się. Tuż za jego plecami stała Ciri, darząc wszystkich szmaragdowym spojrzeniem swoich ogromnych oczu. Jeżeli szło o umiejętność bezszelestnego poruszania się, rzeczywiście zrobiła znaczne postępy.

— Ona jest ze mną – wyjaśnił.

— Hmmm... – rycerz zmierzył Ciri wzrokiem, po czym odwrócił się znowu w stronę kupca o szlachetnej twarzy, ewidentnie widząc w nim najpoważniejszego partnera do dyskusji. – Tak, panie, nie mówcie mi o lojalnych nieludziach. Wszyscy oni są naszymi wrogami, przy czym jedni lepiej, a drudzy gorzej udają, że nie są. Niziołki, krasnoludy i gnomy żyły wśród nas od stuleci, wydawałoby się w jakiej takiej zgodzie. A wystarczyło, by elfy podniosły głowy, a ci inni też złapali za broń i poszli w lasy. Powiadam wam, błędem było tolerowanie wolnych elfów i driad, ich puszcz i górskich enklaw. Mało im tego było, teraz wrzeszczą: „To nasz świat, precz stąd, przybłędy”. Na bogów, pokażemy im, kto pójdzie precz, po kim tu ni słychu, ni duchc nie zostanie. Przetrzepaliśmy skórę Nilfgaardczykom, a teraz weźmiemy się za bandy.

— Niełatwo dopaść elfa w lesie – odezwał się wiedźmin. – Nie szedłbym też za gnomem czy krasnoludem w góry. Jak liczne są te oddziały?

— Bandy – poprawił rycerz. – Bandy, panie wiedźminie. Liczą do dwudziestu głów, niekiedy więcej. Oni taką zgraję nazywają „komando”. To słowo z języka gnomów. A w tym, że dopaść ich niełatwo, prawiście, widać, żeście fachowiec. Uganianie się za nimi po lasach i komyszach nie ma sensu. Jedyny sposób to odciąć ich od zaplecza, odizolować, zagłodzić. Wziąć mocno za kark tych nieludzi, którzy im pomagają. Tych z miast i osiedli, z wiosek, z farm...

—Problem w tym – rzekł kupiec o szlachetnych rysach – że wciąż nie wiadomo, kto z nieludzi im pomaga, a kto nie.

— Trzeba więc wziąć za kark wszystkich!

— Aha – kupiec uśmiechnął się. – Rozumiem. Już to gdzieś słyszałem. Za kark wszystkich i do kopalni, do ogrodzonych obozów, do kamieniołomów. Wszystkich. Niewinnych też. Kobiety, dzieci. Czy tak?

Rycerz poderwał głowę, trzasnął dłonią o rękojeść miecza.

— Właśnie tak, nie inaczej! – powiedział ostro. – Dzieci wam żal, a samiście jak dziecko na tym świecie, mój panie. Zawieszenie broni z Nilfgaardem to rzecz krucha niby skorupka jajka, nie dziś, to jutro może wojna zacząć się na nowo, a na wojnie różnie bywa. Gdyby nas pobili, to jak myślicie, co się stanie? Powiem wam – wyjdą wtedy elfie komanda z lasów, wyjdą w sile i liczbie, a ci lojalni natychmiast do nich dołączą. Te wasze lojalne krasnoludy, wasze przyjazne niziołki, będą, myślicie, o pokoju wówczas mówić, o pojednaniu? Nie, panie. One flaki z nas będą wypruwać, ich to rękoma Nilfgaard rozprawi się z nami. I potopią nas w morzu, tak jak obiecują. Nie, panie, nie wolno się z nimi cackać. Albo oni, albo my. Trzeciej drogi nie ma!

[...]

Krew elfów, str. 112
[...] Tak, panie. Właśnie Wiewiórki. Tak się sami zowią w elfim języku. Jedni mówią, że dlatego, że czasem ogony wiewiórcze noszą u kołpaków i czapek. Inni zaś, że to przez to, że w boru mieszkają, orzeszkami się karmią. Utrapienie z nimi coraz większe, powiadam wam. [...]
Krew elfów, str. 112
[...] W komandach Scoia'tael biją się elfy trzydziesto-, czterdziestoletnie. [...]
Krew elfów, str. 202
[...] - Co z innymi, Blaise?- Wyrżnęli ich - stęknął najemnik. - Wszystkich. Cały oddział... Rayla, to nie Nilfgaard... To Wiewiórki... To elfy nas dognały. Scoia'tael idą przodem, przed Nilfgaardczykami. [...]
Krew elfów, str. 215

Ciekawostki:[]

  • Ze względu na trudności materialne i wykluczenie ze społeczeństwa, na większość ubioru Scoia'tael składała się mieszanka ubiorów nieludzi oraz ludzkich ubrań, które w większej mierze są ściągane z trupów. Elementy zdarte z umundurowań są głównie traktowane jako trofea;
  • W grze "Wiedźmin" Istnieją tylko 2 tekstury Scoia'tel nie licząc postaci dających zadania i utrzymujące kontakt z główną fabułą.
  • Również w grze "Wiedźmin" można zaobserwować u elfów z komand, że są uzbrojeni w gwalichiry. Wojownicy elfów są również o wiele zręczniejsi od ludzi, co można zaobserwować po szybkości zadawania przez nich ciosów.

Galeria[]